Zacznijmy od początku…
Jak wszystkim powtarzam, że musicie patrzeć na rodzinę, na
to „coś” co poczujecie w rozmowie z nimi, w życiu na lokalizację, pieniądze,
czy obietnice jakie wam składają, tak sama wpadłam w tę niecną pułapkę… Rodzina
u której spędziłam pierwsze siedem miesięcy mojego programu została przeze mnie
odrzucona początkowo w fazie kolejnych match’y. Wówczas byłam „zakochana” w
rodzinie z okolic Waszyngtonu, którzy w ostateczności mnie nie wybrali, ale to
inna historia. W między czasie miałam matcha właśnie z moją rodziną, ale mail
jaki dostałam od hostki zupełnie mnie nie zachęcił do zostania częścią ich
rodziny. Osoby, które są na bieżąco z moim blogiem pewnie wiedzą o czym mówię,
bo pisałam o tym już wcześniej. Gdy rodzina, która początkowo była moim
„pewniakiem” nie wybrała mnie trochę się załamałam i postanowiłam odezwać do
wcześniej odrzuconej przeze mnie rodziny. Bądźmy szczerzy, odezwałam się do
nich tylko dlatego, że byli z Californii. Tu następuje paradoks, bo ja całe
życie marzyłam o Nowym Jorku, o Cali nie wiedziałam praktycznie nic, a moje
wyobrażenie było bardziej skoncentrowane na iście amerykańskich filmach, które
głownie pokazują plażę w LA, gwiazdy na ulicach i wszechobecny dobrobyt…
Niestety mam wrażenie, że większość kandydatek/tów na AP tak myśli – uwaga
rozczaruję Was, większość Californii to wielkie, suche, żółto-brązowe obszary
niczego. Owszem plaże są piękne, temperatura zachęca, ale, przynajmniej dla
mnie, nie jest to ziemia obiecana, a więcej szczęścia znajduję w zielonych
łąkach i liściastych drzewach.
Wracając do rodziny z hostką rozmawiałam na skype dwa razy,
po drugim razie napisała mi maila, że chcieli by się ze mną zmatchować. Do dziś
nie wiem dlaczego wybrałam tę rodzinę, rozmawiając z hostką od razu widziałam,
że jest roztrzepana, że owszem jest miła, ale pewnego razu podczas skype ze mną
dziecko ją zawołała więc pobiegła do niego zostawiając mnie „na linii” przez
jakieś 20 minut…
Nie zrozumcie mnie źle, moi host rodzice byli dla mnie
bardzo mili, nigdy mnie nie obrazili, nie zrobili nic co mogłoby mnie urazić
ale… moje obowiązki baaardzo przekraczały obowiązki jakie powinnam wykonywać.
Poza głównymi obowiązkami jakimi jest zajmowanie się dziećmi musiałam:
-codziennie ścielić łóżka dzieci w określony sposób (dostałam
zdjęcie jak układać poduszki)
- zmieniać pościel praktycznie codziennie, bo 5- cio latka i
3- latka nadal sikały w łóżka
- zmieniać pościel w sypialni hostów, gdy 5- latka spała z
nimi i tam się zlała
- ścielić łóżko hostów jeśli mała tam spała
- robić pranie codziennie
- przynajmniej raz w miesiącu w szafach dziewczynek robić
segregację ubrań
- raz w tygodniu segregować i układać wszystkie zabawki
- raz w tygodniu sprzątać (odkurzać, ścierać kurze) „Pool
house” – domek w którym bawiły się dzieci
- raz w tygodniu przynosić wszystkie rzeczy z samochodów
(śmieci, zakupy, stare kanapki, pieluchy itp. )
- zamiatać podłogę w kuchni, w pokoju dzieci, korytarze
- odkurzać dywany w pokojach dzieci i pokojach „dziennych”
- myć wannę po dzieciach, gdy się w niej bawiły kolorowymi
mydłami
- codziennie sprzątać kuchnię, zmywać naczynia, segregować
jedzenie w szafkach
Mogłabym tak jeszcze powymieniać, ale myślę, że dałam ogólny
sens tego jakie były moje obowiązki…
Tak CODZIENNIE wyglądała rano kuchnia...
Lista moich obowiązków. A + B to ja, I to druga niania.
Powodów mojego rematchu było kilka, nadmiar obowiązków był
jednym z nich, kolejnym powodem było to, że przez dwa miesiące od mego
przyjazdu mieszkałam w pokoju gościnnym/pokoju najmłodszej dziewczynki (8
miesięcy), której wszystkie ubranka były w tym pokoju, więc hostka kiedy
chciała to wchodziła, żeby te ubranka brać. Ja swoje wszystkie rzeczy w tamtym
okresie trzymałam w walizce… Po dwóch miesiącach dostałam wyproszony pokój,
który był kiedyś biurem hostki. W pokoju było duże łóżko. To wszystko. A nie…
było również wielkie okno bez zasłon oraz wielkie drzwi z szybkami, również bez
zasłon. Co noc nakładałam na drzwi koc żeby móc się przebrać, bo mój pokój był
na dole przy samych schodach.
Gdy miałam już dość wieszania kocyka...
Kolejny powód i prawdopodobnie decydujący… Podczas rozmów z
hostką zanim przyjechałam do Stanów dowiedziałam się, że najstarsza dziewczynka
(5lat) miewa temper tantrum. Byłam z tym kompletnie okay. Każde dziecko to
miewa. Niestety jej tantrum to była kompletnie inna bajka. Zaczynało się na
marudzeniu, pyskowaniu, poprzez gryzienie, drapanie, bicie, a wszystkiemu temu towarzyszyły
okropne krzyki, dosłownie jakby się ją obdzierało ze skóry. Jej tantrum trwały
po 2-4 h, hostka w tym czasie ubierała zimową kurtkę (w 30sto stopniowym upale),
a moim zadaniem było zabranie środkowej i najmłodszej dziewczynki jak najdalej
od wrzeszczącej 5-cio latki. Zapytacie po co hostce kurtka, a po to, ze jak jej
nie nakładała to młoda tak jej raniła ręce gryząc i drapiąc, że wyglądała jakby
co najmniej ją jakieś dzikie psy napadły. W ciągu tych siedmiu miesięcy hostka
zatrudniła behawiorystkę i psychologa, którzy przepisali jej bardzo silne
psychotropy po, których chodziła jak zombie. W weekendy pracowałam od 6 rano,
bo 5-cio latka budziła się już o 5-tej i od rana musiałam z nią robić „art projects”,
ale hola hola, dzień wcześniej (każdego dnia wieczorem) musiałam na stole
wyłożyć co najmniej 6 projektów, którymi miałabym później nią zainteresować.
Codziennie musiałam te projekty zmieniać, nawet te, których nie ruszyła – a to
by the way denerwowało mnie najbardziej, bo czasami siedziałam na pintereście
szukając jej projektów, które później ona olewała.
Jeszcze jeden powód mi się przypomniał tak szybciutko, otóż musiałam się dopominać o wypłatę, czekać na "dobry moment" żeby o nią poprosić, bo przy 5- cio latce nie mogłam, jak pracowała to też nie mogłam... i kolejny - często w niedzielę wieczorem nie miałam jeszcze schedule na poniedziałek, więc nie wiedziałam jak pracuję...
SMS o 5:50 AM, że zaczynam o 6:00 AM? Nie ma sprawy! Przecież jestem robotem i nie śpię.
Ogólnie miałam dość braku szacunku ze stronu 5- cio latki,
tego, że musiałam jej dosłownie „lizać dupę” i być dla niej miła non stop, bo
przecież „to nie jej wina, że przechodzi przez tak ciężki okres”.
Do rozmowy o rematchu podchodziłam dwa razy. Po pierwszym
razie spędziłam z hostką godzinę rozmawiając o tym co mi się nie podoba, co
możemy zmienić itp. Przez pierwszy tydzień było spoko, potem wszystko wróciło
do normy. Uwierzcie mi, to nie była łatwa decyzja i dziewczyny, z którymi w
tamtym czasie rozmawiałam pewnie miały dość mnie gadającej o rematchu, bo wspominałam
o tym non stop. Po prostu potrzebowałam mocnego kopniaka aby wreszcie tę
decyzję podjąć.
Podchodząc drugi raz do rozmowy czekałam na odpowiedni
moment, czyli taki, żeby hostka nie miała dużo czasu, żeby zostać i ze mną rozmawiać,
więc akurat wychodziła odebrać ze szkoły środkową… Wiem, może to głupie, ale ja
po prostu nie chciałam na nowo odbywać tej samej rozmowy, że zmienimy to co Ci
nie pasuje, że będzie lepiej itp., itd. Po prostu powiedziałam, że już tu nie
wytrzymuję, nie czuję się jak w rodzinie, jest mi źle, czuję się depresyjnie i
nie chcę już tu być. Zaskoczenie! Hostka powiedziała, że mnie rozumie i jakby była
n moim miejscu to zrobiła by to samo, bo wie, że „this is tuff household to
stay in”. Uff…
Po załatwieniu wszystkich formalności, zaczęłam szukać nowej
rodziny. Hostka codziennie pytała mnie czy już kogoś znalazłam i czy jak nie
znajdę nikogo, to czy jednak mogłabym zostać!!! Po 5-7 dniach znalazłam mój
PM2, powiedziałam hostom, że wyjeżdżam do NY i tyle.
Zaskoczeniem było dla mnie to, że zrobili mi pożegnalną kolację
z szampanem. Dostałam 100$ w kopercie na drogę i kartkę z miłymi słowami. Po
kolacji, gdy dzieci poszły już spać a ja chciałam „po cichutku” przeniknąć do
kuchni żeby zostawić im polskie prezenty hostka zeszła na dół i powiedziała mi,
że kiedykolwiek będę chciała się u nich zatrzymać – nie ma problemu, czy za
rok, czy za pięć lat, że bardzo doceniają moją pracę i chcą żebyśmy zostali w
kontakcie. Tyle. Miłe rozstanie na koniec.
Gratuluję temu, kto dotrwał do końca. Podsumowując mogę powiedzieć tyle, że jestem mega dumna z podjęcia takiej decyzji! Powiem szczerze, że nie miałam nic do stracenia, bo wolałam (w razie gdybym nie znalazła rodziny) wrócić do domu, do Polski, gdzie mnie kochają, szanują i nie traktują jak niewolnika. Los chciał, ze znalazłam wspaniałą rodzinę na drugim końcu Stanów, 45 minut od Nowego Jorku.
Jestem szczęśliwa.
-Hankowah