Jeszcze
nigdy nie miałam takiego rollercoaster’a w życiu jaki mam w tej chwili. W ciągu ostatniego
tygodnia przejechałam ponad 700 km krążąc między dwoma miastami, załatwiając
sprawy. Nigdy jeszcze moje życie nie było tak skomplikowane i zagmatwane, a to
tylko zeszły tydzień. Od Wielkanocy, czyli od czasu ostatniego postu zmieniło
się wiele, jedno na szczęście nie – moja chęć bycia Au Pair. Szczęście moje
tkwi w tej chwili w tym, że dokumenty do aplikacji leżą już wypełnione, a mi
zostaje tylko kontakt z moją konsultantką i rozmowa kwalifikacyjna, pech – w tym,
że do polowy listopada i tak nie mogę nic planować, bo mam wesele bliskiej
koleżanki, z resztą, co ja mówię, to też jest SZCZĘŚCIE!
O problemach
jakie napotkałam przy wypełnianiu aplikacji i zdobywaniu kolejnych potrzebnych
dokumentów napiszę pewnie później, gdy mój wyjazd będzie pewny, a takich
sytuacji przyjemnych jak i tych mniej było kilka.
Ach no i
najważniejsze, obroniłam się. W KOŃCU! A najśmieszniejsze jest to, że będąc w
niedziele w kościele naszła mnie myśl, żeby może póki mój wyjazd nie jest
jeszcze zaplanowany, nie tracić życia i iść na magisterkę. Nie zrozumiecie
pewnie o co mi chodzi i ja sama nie potrafię wyjaśnić tego osobom, które tego
nie przeżyły, ale ja nienawidziłam mojej uczelni przez wszystkie lata studiów,
wykańczała mnie fizycznie i psychicznie i kończąc studia, w dzień obrony, byłam
pewna, że NIGDY już nie będę musiała tu wracać, ale życie jest przewrotne więc…
Jak już mówiłam, myśl o powrocie na studia naszła mnie w kościele, więc uznałam
to za dobry znak.
To by chyba było na tyle, do następnego!
- Hankowah